„W potężnych wyrzeźbione kopalniach pod Krakowem lśni cudne miasto; jego mury kryształowe skąpane w soli, wiodą białym jak śnieg tropem korytarzy – pod komnat migotliwe stropy; jasnymi schodami w dół, gdzie struga wód podziemnych wytryskuje ze skały z impetem niezmiennym, żłobiąc białe doliny, po powierzchni krąży i do swych źródeł ukrytych niestrudzenie dąży.” (E.Darwin)
Od stuleci kopalnia soli w Wieliczce stanowiła   niezwykle silny magnes przyciągający rozmaitych podróżników - pisarzy, naukowców, arystokratów oraz przedstawicieli intelektualnych elit. Jako  światowa atrakcja, owiana legendami, tajemnicza i mało przystępna stanowiła miejsce szczególne. Publikacja pt. ,,Dyliżansem do Wieliczki czyli  ze wspomnień angielskojęzycznych podróżników (XVIII/XIX w.)” autorstwa M. Piera, przybliża mało bądź w ogóle  nieznane w j. polskim -  angielskojęzyczne opisy  wielickich podziemi  z XVIII i XIX wieku. Wizja podziemnej krainy jaka wyłania się z pożółkłych kart opisów dawnych podróżników  zaciekawia, fascynuje… czasem – rozbawia, stanowiąc zarazem źródło wiedzy o dawnym świecie, obyczajach, kulturze oraz o wielu zapomnianych, historycznych szczegółach górniczego pejzażu. Stanowi także okazję do przyjrzenia się kopalni z perspektywy rozmaitych, ciekawych osobowości z innego obszaru kulturowego i epoki. Relacje z pobytu w wielickich podziemiach  są bardzo zróżnicowane, zarówno w formie jak i treści wypowiedzi - od bajki – przypowieści (E. S. Craven Green) po naukowe opisy (np. J. R. Kohl czy G. Townson). Czasem autor sucho i rzeczowo opisuje swe przeżycia (jak dr Peschier), a nieraz wnikliwie i głęboko, w szerszej perspektywie - sięga do innych nauk (jak E. Darwin, B. Taylor czy L. Stephens).

Zapraszam zatem do podróży w przeszłość, w głąb historii kopalni, miasta i naszego regionu. Gdyby latem 1793 roku zawitał ktoś do pustych prawie, nie zdobytych jeszcze Tatr w rejonie Jagnięcego Szczytu, mógłby spotkać samotnego cudzoziemca z mozołem zdobywającego ową górę…. Był to Robert Townson (1762–1827) – angielski uczony, lekarz i podróżnik, wykształcony w Ecole des Mines oraz na uniwersytecie w Edynburgu. R. Townson jako badacz odznaczał się wszechstronnymi zaintereso­waniami, – zajmowała go zarówno botanika, geologia jak i mineralogia. Swe wnioski i spostrzeżenia umieszczał w publikacjach, które były nie­zwykle ciekawymi materiałami w dziedzinie przyrodoznawstwa. 

Zapamiętany został także jako jeden z pierwszych badaczy Tatr, który z pasją przyrodnika i geologa odkrywał te góry – a na wielu dokonywał pierw­szych wejść (na Jagnięcy Szczyt i Łomnicę), odwiedził też Krywań, Biel­skie Jatki i Kołowy Przechód.

Angielski uczony był nie tylko turystą – swą misję traktował poważ­nie prowadząc obserwacje naukowe w kilku tatrzańskich dolinach. Ważnym efektem wspomnianej podróży była książka „Travels in Hun­gary, with a short account of Vienna in the year 1793” wydana w Lon­dynie w 1797 r. Publikację autor dedy­kował panu Henrykowi Dundas, wicehrabiemu Melville, szkockiemu ad­wokatowi i politykowi Torysów, ministrowi spraw wewnętrznych Wielkiej Brytanii. Istotnym także jest fakt wizyty tej klasy uczonego w wielickiej ko­palni, którą opisał w rozdziale XVII z podziwu godną dokładnością – uwzględniwszy nawet rodzaj posiłku i brak gospody w naszym mieście. Co także ważne – umieszcza w swym tekście tablice z przekrojem złoża i geologiczne nazwy poszczególnych warstw pokładów w kopalni.  R. Townson wyruszył konno w stronę Wieliczki w dniu 29 sierpnia 1793 r. ze Słowacji, z miejscowości Pribilini (Prybylina) – jak pisał – udał się  do słynnych kopalni soli, które tak bardzo chciał zobaczyć.

Robert Townson, „Podróże po Węgrzech z krótkim opisem Wiednia”, 1793, rozdz. XVII pt. „Podróż do Wieliczki”:

Mój woźnica (…) kiedy wyruszył z Raby poważał mnie tak bardzo, że bał się wsiąść na własny wóz, w którym podróżował i biegł koło niego. Ulitowałem się nad nim i kazałem mu wsiąść. Jego szacunek dla mej osoby od tego momentu stopniowo spadał, aż przed wieczorem stał się w stosunku do mnie niemal bezczelny. Tendencja nasiliła się dzisiaj do tego stopnia, że byłem zmuszony zagrozić, że zrzucę go z kozła, a gdyby podróż trwała pół dnia dłużej, nie wątpię, że byłbym zmuszony wpro­wadzić swoje groźby w czyn. Na szczęście szybko dotarłem do długo wyczekiwanej Wieliczki, choć zanim to nastąpiło wóz wywrócił się, a ja i mój bagaż wylądowaliśmy na drodze; obyło się jednak bez szkód, na­wet mój barometr się nie stłukł. Nie wierzyłem, że Wieliczka, miejsce bardzo często odwiedzane przez podróżnych, nie ma zajazdu; okazało się to niestety prawdą. Wysłałem mojego sługę w jednym kierunku, podczas gdy sam udałem się w przeciwnym. Niestety obydwaj nie mie­liśmy szczęścia: znaleźliśmy jeden lub dwa domy, które miały wolny pokój do wynajęcia oraz jedno lub dwa miejsca, gdzie można było coś zjeść; ale takiej rzeczy jak zajazd nie znaleźliśmy. Do jednego z takich przybytków, swego rodzaju jadłodajni, choć niewielkiej, byłem wreszcie zmuszony iść; w krótkim czasie podano mi trzy lub cztery znakomite da­nia z dodatkami, dobre pieczywo, dobry ser i dobre wino. Po obiedzie zapytałem moją gospodynię o nocleg. Niestety szczerze przyznała, że nie ma dla mnie zakwaterowania, ale na jeden lub dwa dni odstąpi mi wolny pokój. Choć pomieszczenie nie posiadało łóżka, ani nawet ramy na po­słanie czy krzesła, byłem zmuszony do przyjęcia oferty. Nie chciałem tracić czasu na szukanie noclegów, szczególnie, że miałem nikłe szanse na znalezienie czegokolwiek lepszego. Baron Verner, dyrektor kopalni, był poza miastem, więc po posiłku czekałem w biurze na Ober Bergs­-Verwaltera Selinga. Przyjął mnie w bardzo przyjazny sposób, zapro­wadził mnie do magazynów z solą, pokazał mi maszyny i inne rzeczy w części nadziemnej kopalni, bo było zbyt późno, aby zjechać na dół.

Dostałem zaproszenie na śniadanie  i obiecano mi przydzielenie dobrego przewodnika. Następnego dnia rano, po śniada­niu, rozpocząłem zwiedzanie kopalni. Zostałem opuszczony w najbar­dziej dogodny sposób, będąc w pozycji siedzącej na pasie, z drugim pasem za plecami. Niektórzy robotnicy byli opuszczany w tym samym czasie, a pasy były przymocowane do tego samego kabla jeden nad drugim, tak że byliśmy ułożeni piętrowo. Z własnych obserwacji, jak to zwykle bywa, niewiele mogłem wywnioskować o pokładach, które mijałem, ale po zapoznaniu się z opisem warstw geologicznych, trochę więcej zrozumiałem.

 
W tym miejscu żegnamy się z dzielnym podróżnikiem i naukowcem - na dalszą część relacji zapraszamy do książki ,,Dyliżansem do Wieliczki”, do nabycia w sklepie muzealnym.
X
pliki cookies

Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na ich używanie. Istnieje możliwość wyłączenia cookies za pomocą ustawień przeglądarki.